sobota, 13 października 2012

ostatnia kłopotowska


Słysząc trzask drzwi, otulam się jeszcze mocniej wełnianym kocem i dopiero gdy w powietrzu wyczuwam charakterystyczną woń perfum, podrywam się, potykając o długi materiał i lądując wprost w michałowych ramionach. Czuję ulgę, mogąc wdychać jego zapach, bezkarnie jeździć dłonią po plecach, rozpłakać się i zostać posadzoną na jego kolanach.
-Kłopotowska, no już. Myślałem że się ucieszysz.- mruczy w mój policzek a ja śmieję się. Po chwili brakuje mi tchu, a kiedy Michał zaczyna razem ze mną, czuję że wszystko jest na swoim miejscu. Na swoim pieprzonym miejscu.

Słońce przyjemnie głaskało moją twarz, a na szyi czułam jego oddech. Wpatrywałam się z niemałym zachwytem na panoramę Paryża, majaczące się w oddali dachy budynków i ściskałam kubiakową rękę, wychylając się za balustradę. On zaś stał z zamkniętymi oczami i tylko słyszałam, jak przełykał głośno ślinę i po cichutku przeklinał.
-Kłopotowska, możemy już zejść?- spytał, robiąc delikatnie krok w tył i śmiesznie się krzywiąc.
-Jak otworzysz oczy.
-Nie.
-Rozebrałam się.- delikatnie wkładam dłoń pod jego koszulkę co powoduje tak ubóstwiany uśmiech na jego twarzy i czuję jak niezdarnie, wciąż z przymkniętymi powiekami, próbuje odnaleźć moje usta. Nie ułatwiam mu tego, przesuwam się o krok. Wzdycha cichutko i przyciąga mnie do siebie. Słodkawa woń perfum i twardy tors wprawiają mnie w lekki trans i sama odpływam, by móc nacieszyć się tą chwilą. Do stolicy Francji nakazuje mi wrócić Michał, który zaczyna szybciej oddychać i zauważam, jak chłonie miasto, które zaczyna pogrążać się w ciemności; w powietrzu czuje się zapach wieczoru i przygody i pewnie gdybym zeszła na dół to rozpoznałabym charakterystyczną trawę i samochody; pogrążyłabym się w tym co najpiękniejsze- dużym, nigdy niezasypiającym mieście oferującym lipcową noc.
Samemu jednak nie sprawia to tak wielkiej przyjemności jak sądziłam; można wtedy jeszcze bardziej pogrążyć się w smutku i melancholii i przesiedzieć noc na przystanku, tęsknie patrząc za odjeżdżającymi tramwajami.
-Cudownie jest, wiesz?- pocałował mnie w czubek głowy, podczas gdy obok Amerykanie zawzięcie o czymś dyskutowali, nerwowo gestykulując i rozpychając się.
-Paryż jest piękny, prawda?
-Ty jeszcze piękniejsza.- ten tani bajer spowodował, że się zarumieniłam, próbując to ukryć spuszczeniem włosów na policzki; chyba nie poskutkowało, bo przejechał po nim kciukiem, sprawiając, że stały się jeszcze bardziej czerwone.
-Chodźmy jutro do Notre Dame.
-Tylko musimy uważać na spadających z nieba turystów, bo nie chcę skończyć jak matka Amelii.- zaśmiałam się cicho na wzmiankę o moim ulubionym filmie.
-Zdecydowanie nie. Wolałabym być jej pierworodną. Ale to było, zanim cię poznałam.
Lubię kiedy mi śpiewa. Lubię jego miękki, lekko zachrypnięty głos, podczas gdy w tle hałasuje miasto i kłócą się Jankesi.
-Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna Jesteś podwiniętą rzęsą pod moją powieką
Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna
Dlatego chciałbym ukryć nas 
Za najodleglejszą rzeką.
________________________

Nie mogłam uczynić Kłopotowskiej nieszczęśliwej. Nie potrafiłam. 
I wiecie, dzięki za wszystko.
do zobaczenia na wpuść mnie.

czwartek, 4 października 2012

kłopotowska piąta


Cwaniacki uśmiech i ocieranie się o mój tyłek zignorowałam, wchodząc w głąb mieszkania i zwyczajnie sprzątając nogą z drogi koszulki walające się po podłodze; to przypominało te michałowe nawyki, których tak bardzo brak mi było. Z niechęcią usiadłam na skórzanej kanapie, częstując się piwem stojącym obok i odpaliłam papierosa; Zbyszek wyłączył telewizor i przyglądał mi się badawczo. Nigdy nie widziałam, żeby na kogoś tak patrzył; jego wzrok potrafił wyrazić tylko pożądanie, pogardę, niechęć lub obojętność.
-Przyszłaś tu wypić wygazowanego Lecha i wypalić papierosa.- zadrwił, bawiąc się guzikiem od koszuli.
-Właściwie przyszłam tu po Kubiaka.- wygląda, jakby nie wierzył w to co usłyszał, jego śmiech roznosi się po salonie, a on kuli się w fotelu, próbując opanować; irytuje mnie i wstałam, gdy zatrzymał mnie jednym ruchem ręki, już poważny i przytrzymał. Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość, unikając jego wzroku i powrotem wracając na kanapę.
-Kłopotowska, przecież cię nie zgwałcę, zrozumiesz to wreszcie?- świetnie, zrobiłam z zarozumiałego mięśniaka gwałciciela, do którego sama przylazłam bo szukam Michała, lub w podświadomości pocieszenia, które miał mi przynieść.
-Był tu Kubiak?- naprawdę nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak żałośnie, naprawdę nie miałam ochoty zwierzać się z życia osobistego Bartmanowi, który nie wydawał mi się zbyt dobrym psychologiem, chociażby ze względu na liczbę panienek, które przewinęły się przez jego łóżko podczas jednego weekendu.
-Czy naprawdę sądzisz, że wróciłby tutaj, żeby ze spuszczoną głową, za plecami chowając połówkę, wyznać mi, że od początku miałem rację?
-Nie rozumiem.- wyznałam, odpalając kolejnego papierosa i łapczywie się nim zaciągając.
-Dziękuję, nie palę.- z krzywym uśmieszkiem podstawił mi popielniczkę i westchnął; chyba nie miał zamiaru nic mi wyjaśniać, przynajmniej bezboleśnie; głęboko zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy to nie kolejny chwyt, aby ponownie zaciągnąć mnie do łóżka i już miałam wyjść, gdy zaczął mówić.
-Wybiegł stąd jak popieprzony krzycząc, że właśnie zamierza mi udowodnić, że miłość istnieje i ma się dobrze, a skoro wolę pieprzyć na boku wszystkie laski jakie są w zasięgu wzroku, to droga wolna.
-Aha.- naprawdę nie chciałam tego wszystkiego wiedzieć; nie interesowało mnie nic poza znalezieniem Kubiaka, a moja desperacja z minuty na minutę się powiększała i byłam w stanie wsiąść w pociąg i szukać go po całej Polsce.
-Uwierz, też mi go brakuje.- zaczynałam na nowo odkrywać Zbigniewa Bartmana; jego oczy były takie puste, jakby naprawdę za nim tęsknił i było mu przykro, że Kubiaka nie ma; jakby naprawdę gniotło go w dołku. I wtedy zrozumiałam, że ma jeszcze gorzej niż ja- miałam Alkę, które dość niemrawo uzupełniała michałowe braki, jednak mogłam płakać, narzekać i pieprzyć jak mi go brakuje do woli; Zbyszek był sam, bo był mięśniakiem z przerośniętym ego, którego jedyną rozrywką jest zaliczanie panienek; przecież nie mógł zadzwonić do jednej z nich i łamiącym głosem oświadczyć że chciałby, żeby najlepszy przyjaciel wrócił. To takie nie w jego stylu, dlatego poczułam coś w rodzaju litości i niezgrabnym gestem objęłam go, uśmiechając się niemrawo, i cholera jasna, nie było w tym żadnego podtekstu erotycznego ani żadnego innego; dużo czasu zajęło mi zobaczenie w nim człowieka. Człowieka, który miał uczucia, przechodził kryzysy, załamania, bał się samotności, tęsknił i czekał.
Spojrzał na mnie zaskoczony, odwzajemniając uśmiech z pytaniem w oczach; wzruszyłam tylko ramionami, odpalając kolejnego papierosa. Bałam się; wciąż nie byłam gotowa na rozmowy o jakichkolwiek uczuciach, nie chciałam przyznawać mu się do odkrywczych wniosków i powodować jakiegoś niewyjaśnionego ciągu wydarzeń.
-Co robimy?- zapytał, tuląc mnie do swojego boku; ja także czułam, że nie robi tego po to, by posiąść moje ciało; to był gest, który odsłaniał jego niewielkie pokłady empatii i troskliwości.
-Brakuje mi go.- westchnęłam cicho.
-Napiłbym się.- odsunął mnie od siebie, żeby móc spojrzeć mi w oczy. Generalnie to myśl wypicia kilku drinków błąkała się gdzieś po mojej głowie, jednakże picie z Bartmanem zawsze niosło jakieś ryzyko; podjęłam decyzję w ciągu minuty, kiwając głową.

__________
Przepraszam, że tak krótko, że bez sensu, ale musiałam zrobić z niego człowieka. I nie, nie będzie seksu. A my widzimy się za niedługo po raz ostatni tutaj. 

piątek, 14 września 2012

kłopotowska czwarta


Było zimno, a jego ogromna dłoń rozgrzewała moje, delikatnie, opuszkiem głaszcząc palce. Uśmiechałam się cały czas, nawet wtedy, gdy zgrabnym ruchem wyciągnął spod doniczki klucz, przyglądając mi się podejrzliwie. Ściągnął ze mnie kurtkę, dotykając nagiej skóry, wydawałoby się dokładnie ukrytej pod swetrem, co spowodowało dreszcz; chyba lepiej dla mnie, że błędnie to zinterpretował, zaciągnął do kuchni, mamrotał coś o głupkowatych pomysłach Kłopotowskiej i zabrał się do parzenia herbaty.
Gorący wrzątek poparzył mi dłoń, a jemu łokieć; ściągnął ze mnie koszulkę, rzucając ją gdzieś w kąt kuchni i z zapałem zabierając się do obcałowywania każdej części mojego ciała, sprawiając mi tym niebotyczną przyjemność. Z zachwytem poddawałam się jego pieszczotom, głośno dysząc i czerwieniąc się jeszcze bardziej, co Kubiak zauważył od razu; nie przestał, wręcz przeciwnie- uśmiechnął się szeroko i z coraz większą pasją kąsał mnie i dotykał, rozpalając wszystkie zmysły. Rozebrał mnie, a ja, a niech mnie, nie czułam się ani trochę zawstydzona, jakby to było całkowicie naturalne; było tak inaczej od tych paru chwil z Bartmanem, kiedy oboje napaleni na siebie i pijani przespaliśmy się z sobą dla przyjemności; czułam w jego gestach czułość, troskę i chęć ulżenia mi po spotkaniu z destrukcyjną matką; ufałam mu. Nie bałam się, że zniknie, zostawiając mnie samą w rozsypce i jedyną pamiątką po nim będzie jego słodki zapach unoszący się w sypialni przez najbliższy tydzień; to dziwne, bo zazwyczaj trzeba długo walczyć na moje zaufanie. Nie rozdaję go z prezencie ze względu na dobry humor.
Może on zdobył je już wcześniej, kiedy zwyczajnie był ze mną, nie domagając się niczego w zamian; kiedy uciszał wyrzuty sumienia po Zbyszku, kłócił się z nim o mnie, robił mi śniadanie, rozumiał moje milczenie i chęć samotności; z przeświadczeniem, że będę ciężko tego żałowała, wtuliłam się w jego tors, pozwalając mu wziąć się na ręce i przenieść do sypialni; był tak delikatny, jakbym była ze szkła. Wyjątkowo mi to nie przeszkadzało, a wręcz ujmowało to, że traktował mnie tak wspaniale. Położył mnie na pościeli, składając na moim czole pocałunek i zabrał się do rozbierania; zaczęłam znów dyszeć, co wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie, które zbył swoim śmiechem pełnym dobroci i radości.
-To chyba powinnam robić ja.- zauważyłam, unosząc brwi i patrząc, jak pozbywa się spodni.
-Zostały bokserki i koszulka.- usiadł nieruchomo, pozwalając mi zdjąć z siebie resztę odzieży i rzucić ją gdzieś w kąt; potem było historią, ubraną w najpiękniejsze wspomnienia na jakie nie zasłużyłam; było mi dobrze, ciepło i chyba się zakochałam.

Ze wszystkich sił próbowałam się nie rozpłakać przy smutnych starych dobrych rapowych piosenkach, które leciały z głośnika i wmówić sobie, że nie jestem idiotką, a to co zrobiłam było najlepsze dla nas obojga.
Jednakże nie udawało mi się przekonać siebie samej, że postąpiłam mądrze i dobrze, wywalając go z mieszkania, a potem wietrząc je jak po całonocnej imprezie. Czułam się z tym źle, cholernie źle i gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to bez wahania; wszystko, by znów przy sobie móc czuć jego ciepło.
Uzasadnienie mojej decyzji swoje korzenie miało w tym, że nienawidziłam się angażować i ukazywać swoich uczuć, a Kubiak to człowiek z którym musiałabym być całkowicie szczera; po za tym, nie chciałam bałaganić w poukładanym życiu, w którym nie istnieliśmy my, tylko ja i on, a Bartman łagodził dziury po nieudanych związkach cudownymi palcami i rozkosznymi ustami, pełnymi namiętności, nie miłości.

Alka narzeka, że kawa to lura, wręcz przesłodzona woda, a ja jestem suka, bo nie powiedziałam jej o tym, że Kubiak tu mieszkał, przespał się ze mną i że chyba się w nim zakochałam; że była tutaj matka i zamiast jej ramion wybrał michałowe, a jej nawet nie raczyłam o tym wspomnieć.
Wtedy to przypomniałam sobie, że wsypałam jej tylko jedną łyżeczkę kawy i posłodziłam trzema cukru i że połowę zawartości kubka stanowiło mleko; z westchnieniem wylałam więc kawę i nastawiłam wodę na nową, gdy usłyszałam jej krzyk.
-Kurwa mać, Kłopotowska, zostaw tą pieprzoną kawę i porozmawiaj ze mną, bo czuję że cię tracę, zagubioną we własnych, pierdolonych problemach, które do tej pory rozwiązywałyśmy razem.
-Nie chciałam, żeby to się tak skończyło.- wyznałam skruszona, siadając przy stole i zapalając fajkę; miałam potrzebę mówienia, ciągłego gadania, o wszystkim, od rzeczy błahych i nieważnych, do tych, które zmieniły moje życie; Michał mnie tego nauczył, a teraz zastępczą rolę miała spełnić Alka.
-To po co go wywaliłaś?- spojrzała na mnie, jakbym to ja była winna temu, że nie czułam się na siłach aby próbować stworzyć coś, co przyniosłoby mi trochę ciepła i radości; poniekąd nieco upierałam się przy tym, że nie nadaję się do poważnych związków, lecz nie chciałam się ładować w kolejne bagno, z którego musiałabym się wyplątywać alkoholem, seksem i rapowymi piosenkami.
Śmiała się; opierała głowę na blacie, wycierając skrawkiem rękawa łzy, cieknące jej po policzkach, jednocześnie starając się zachować jakąkolwiek cząstkę dobrej przyjaciółki, ale wychodziło to raczej marnie.
-Kurwa, Kłopotowska, jesteś najwspanialszą suką o ogromnych skłonnościach do masochizmu, jaką kiedykolwiek znałam. I wiesz, wcale nie jestem zazdrosna o to, że zaliczyłaś Bartmana i Kubiaka w niewielkich okresach czasu, ani nie przeszkadza mi fakt, że serwujesz lurę zamiast kawy. Ale opowieściami o tym, że nie nadajesz się do porządnych związków raczej świata nie zwojujesz, więc bierz telefon i dzwoń, póki nie odszedł w siną dal.
Przecież dobrze wiedziałam, że nie odszedł; błąkał się gdzieś, rozpaczając i wspominając, jednakże Alka zachwiała moją pewność siebie. Przecież nie należał do mnie i nie musiał czekać, aż przyjdę do niego i łaskawie pozwolę pogładzić się po policzku; było tyle innych kobiet, które do niego lgnęły, pragnęły go i nie musiałby wysłuchiwać ich opowieści rodzinnych ani spędzać każdego wieczoru na obżeraniu się, czytaniu książek i słuchaniu rapu. Kurwa mać, młody, wolny był, a mimo wszystko chciał mnie mieć, dwudziestodwulatkę z duszą czterdziestki.

Nie odbierał ode mnie telefonu, a bezcelowe błąkanie się po mieście w poszukiwaniu miejsc, które mógł uznać za nasze, coraz bardziej mnie przytłaczało i powodowało, że odczuwałam pustkę.
Nogi same zaniosły mnie pod drzwi mieszkania, w którym wszystko się zaczęło i tylko nadzieja, że pogodził się z Mięśniakiem i walą wódę na przeprosiny w przestronnym salonie pozwalała mi się nie rozpłakać, lecz chyba na zbyt wiele liczyłam.

__________
Czy tylko ja jaram się, że już za tydzień jest premierą Jestem Bogiem? Z tego zauważyłam w trailerach, którymi codziennie się katuję, zapowiada się naprawdę szczery i mocny film, a aktora grającego w Fokusa powoli zaczynam czcić jak jakaś fanatyczka. Podziękujcie Giovanie, bo bez niej raczej tego nie byłoby tak szybko. 

wtorek, 4 września 2012

kłopotowska trzecia


Pochłaniając nie wiem którą z kolei kanapkę opowiadał z zapałem o Mikaelu Blomkviscie, gdy zadzwonił dzwonek. Z niechęcią poszłam otworzyć, a gdy ujrzałam kobietę, niemalże moje lustrzane odbicie zamarły we mnie wszystkie funkcje życiowe i z trudem tylko łapałam oddech. Matka, którą ostatni raz widziałam w święta, niewiele się zmieniła; wciąż tak samo niziutka i drobna, ubrana w elegancką marynarkę i idealnie pasujące beżowe spodnie patrzyła na mnie przenikliwie brązowymi oczami, uśmiechając się lekko wyszminkowanymi ustami i dyskretnie gasząc papierosa za plecami. To były takie nasze małe grzeszki, do których żadna z nas nie potrafiła przyznać się, chociaż wiedziałyśmy o tym doskonale; palenie papierosów było jakoś uwarunkowane genetycznie, szczególnie w chwilach kryzysu.
-Mama?- odzyskałam mowę i unormowałam oddech, nerwowo poprawiając koszulkę Kubiaka, którą ostatnio ukradłam z jego szafy, bo podobała mi się gitara; nie uszło to jej uwadze i od tej pory zaczęła podejrzliwe patrzeć w głąb korytarza jakby spodziewała się tam ujrzeć niemałą orgię.
-Juleczko, kochanie, pomyślałam, że skoro i tak musiałam tu przyjechać, to cię odwiedzę, co ty na to?- jej przesadnie słodki ton od razu dał się usłyszeć i wiedziałam, że czyni to raczej po to, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, niż z czystej tęsknoty, bo w gruncie rzeczy oprócz takich samych oczu i brązowych loków wszystko inne nas dzieliło.
Gorszym problemem był Kubiak w bokserkach w kuchni, rozkoszujący się kubkiem kawy i wyglądający jakby właśnie spędził ze mną upojną noc. Nerwowo uprzątnęłam jego porozrzucane koszulki kopniakiem i weszłam do kuchni.
-Mamo, to jest Michał, Michał to jest mama.- spojrzeli na mnie zaskoczeni moją elokwencją, a ja chciałam zniknąć. Kubiak jednak postanowił ratować sytuację, całując moją mamę w rękę i stwierdził, że niezmiernie mu miło ją poznać, bo słyszał o niej tyle dobrego że wręcz nie mógł się doczekać.
Nie przypominam sobie, żebym mu opowiadała o Dorotce, chyba że o tym, jak zjadliwa potrafi być w stosunku do mężczyzn i za jakie szuje je uważa po nieudanym związku z ojcem. A co mi tam, niech kłamie sobie ile wlezie.
Kolejną gierką z jego strony było przyciśnięcie mnie do siebie i muśnięcie w skroń, co było odczuciem naprawdę przyjemnym, aczkolwiek w moim życiu całkowicie zakazanym, bo nie lubiłam, gdy ktoś robił mi nadzieję, a potem odchodził, jakbyśmy się nie znali. Tak zrobił Kuba, dawno, dawno temu na imprezie, pozbawiając mnie dziewictwa w sposób, który raczej nie przypadłby do gustu nikomu, a potem zniknął, nie pytając nawet o imię; wylane wtedy morze łez pamiętam do dziś, a treść maili, których nigdy nie wysłałam czasem mi się przypomina w chwilach kryzysu i dołuje jeszcze bardziej. Mama przyglądała mi się podejrzliwie, więc przylgnęłam do Michała, gładząc dłonią jego szorstki policzek i uśmiechając się przy tym najpiękniej jak potrafię, pytając, czy zrobić kawy.
Irytowała mnie; ani razu nie zwróciła się do Kubiaka, który po ostentacyjnym udawaniu matki, że nie widzi podstawionej przez niego popielniczki, wyszedł, taktownie zostawiając nas same. Chyba o lata świetlne za późno, pomyślałam, kiedy Dorotka pogardliwie syknęła na dźwięk zamykanych drzwi. Spodziewałam się pytań o niego, tego najważniejszego, kim dla mnie jest, co dla mnie znaczy, jakiś ostrych słów, że nie powiedziałam jej o tym wcześniej, lecz nic takiego nie nastąpiło. Nadal opowiadała o tym swoim Andrzeju, jakby nic się nie stało, a we mnie narastała, potęgowana przez nalot wspomnień z dzieciństwa rozpacz, że wcale jej nie interesuję; docierać zaczęło to do mnie po dwudziestu trzech latach życia, podczas porównywania ojca do owego przystojnego bruneta lekko po czterdzieste. Chyba jęk, że z tym dziadem wiodła żałosne życie i nigdy nie była szczęśliwa, przelał czarę goryczy i spowodował nieodwracalne zmiany w naszych stosunkach. Wymknęłam się do łazienki, obmywając twarz zimną wodą, próbowałam powstrzymać się od telefonu do ojca i wykrzyczenia mu, że kobieta jego życia siedzi właśnie w kuchni i nazywa go niedołęgą, który spieprzył jej życie, a on siedzi w Warszawie i pociesza się po niej kolejnymi nastolatkami; chciałam wygarnąć Dorotce, że nie to obiecywała przed ołtarzem, że to Sebastian był dla mnie ojcem i matką, a oni darli koty między sobą, nie zwracając specjalnej uwagi na swoje dzieci.
Kłopotowska jednak nie chciała jednak mówić tego wszystkiego, bo być może któreś z nich zobaczyłoby swój błąd i zapałałoby naglą chęcią jego naprawienia, fundując codzienne wizyty.
Dobrze wiedziałam jednak, że tak się nie stanie, a spokój zachowuję tylko dlatego, że gdy wyjdzie, bezkarnie będę mogła wypalić pół paczki linków i popłakać w umięśniony tors Kubiaka, bo jesteśmy rzekomo przyjaciółmi.
Gładko zmieniłam temat, opowiadając o ostatniej wizycie u Sebastiana i narzekając na brud w mieszkaniu, którego matka miała zawsze dosyć; w jej oczach widzę, jak planuje zostać ekipą sprzątającą i czcze rozmyślania przerywa Kubiak, który ze słodką miną wchodzi do środka, oznajmiając, że kupił pączki. Ich cudowny zapach roznosi się wnet w całym pomieszczeniu, a ja pomimo tego, że staram się nie jadać takich rzeczy i jestem na wiecznej diecie, mam ochotę go pocałować za tą odrobinę przyjemności; Dorotka zaś stanowczo dziękuje, mówiąc że dba o linię i właściwie to już powinna iść, bo Andrzej czeka, mają razem iść na obiad a potem do kina.
Kiedy odchodzi, wzruszam ramionami, jakby była czymś mało znaczącym i chyba sama zaczynam w to wierzyć, ale nie Michał.
On uśmiecha się znacząco, jakby był ekspertem w takich sprawach i codziennie spotykał Kłopotowskie, których relacje były tak poplątane jak „Moda na sukces” i doskonale wiedział, co ma zrobić. Okazuje się, że gówno wiedział, bo gdy ja płakałam, on tylko mówił, że gdybym była nikim, to nie przyszłaby tutaj, ja zaś twierdzę, że pewnie miała jakąś sprawę do załatwienia i tak w kółko, aż do północy, kiedy postanawiam, że mazanie się z błahego powodu jest całkowicie bezsensowne i gwałtownie wstaję, mówiąc Kubiakowi, że idę na spacer, bo dobrze zrobi mi świeże powietrze. Gdy ubiera buty, staram się jakoś protestować bo w moich wyobrażeniach układałam sobie to wszystko w ciemnościach pośród ulic, bloków i bujnej zieleni; jednak kiedy zamknął za nami drzwi, staranie chowając klucz pod ogromną glinianą donicę, uświadamiam sobie, że potrzebuję go bardziej niż kogokolwiek innego; rozumiał mnie, w miarę męskich możliwości i na pewno nie zamierzał oceniać ani do niczego zmuszać. Akceptował to, co działo się między mną a matką i nie próbował w żaden sposób tego prostować, co przez pięć lat nie udało się Alce. Nie było żadnego muru, ograniczeń ani niedomówień.
Nie odzywał się, zapewne czekając na atak wylewności z mojej strony, który nie nastąpił, a ja czułam, że jestem winna mu jakiekolwiek wyjaśnienie.
Pierdolę przymuszane zwierzenia i oschłych ludzi.
___________
Musiałam to napisać; to swoistego rodzaju podziękowanie, chyba jedyne jakie umiem dać za to, że moja mama nie jest Dorotką; to silna kobieta potrafiąca walczyć o rzeczy dla niej najważniejsze, a tej siły brakuje matce Kłopotowskiej.

czwartek, 23 sierpnia 2012

kłopotowska druga


Chyba druga dziesięć, chyba piętnasty utwór Pezeta, chyba pomieszany z Myslovitz, chyba dziewiąty papieros, chyba czuję się trochę samotna, chyba siedzę w kuchni na parapecie, chyba podziwiając miasto nocą, chyba mój kot podrapał mnie w przedramię.
Chyba ktoś puka do drzwi, ale nie mam nawet mu ochoty otworzyć, ze względu na mój nastrój, który największego optymistę do grobu by wpędził oraz na zadymioną kuchnię, w której nie widać niczego, poza zarysem ogromnego stołu.
Kubiak stoi oparty o futrynę, wydymając słodko te swoje usta, których Angelina Jolie by się nie powstydziła i uśmiecha się, ale w taki dziwny sposób, który po chwili rozszyfrowuję, jest zwyczajnie podpity.
-Pokłóciłem się ze Zbyszkiem, wiesz?- próbuje zrobić krok w moją stronę, ale najwyraźniej za bardzo kręci mu się w głowie, bo pozostaje na swoim miejscu, patrząc na mnie z lekką obawą, jakby bał się że zamknę mu drzwi przed nosem. Wręcz przeciwnie, otwieram je szerzej, a on wchodzi, twierdząc, że zawsze mu się tutaj podobało. A ja dochodzę do odkrywczego wniosku, że gdybym piła za każdym razem, jak pokłócę się z Alką, to żul spod monopolowego mógłby się schować.
-Widzę, że cię to obchodzi, jak zeszłoroczny śnieg.- obrażony, sięga do kieszeni po papierosa, robiąc przy tym taką minę, że w momencie wybaczam mu przerwanie mojego świadomego katowania się przy dźwiękach i dymie.
-No dobra, już dobra. Co ci znowu ten cham zrobił? Śmiał się z Moniki? Zjadł ci płatki, czy ukradł książkę z szafki nocnej?- to były ulubione metody Bartmana do zdołowania Kubiaka; to chyba sprawiało mu jakąś niewyobrażalną przyjemność, patrzeć, jak biedaczek cierpi, chociaż w gruncie rzeczy niczemu nie zawinił. Śmiał się, gdy Monika w sposób niedwuznaczny proponowała mu seks, będąc z Michałem i „kochając go nad życie”, miśkowych płatek nie lubił zbytnio, ale wpieprzał ile mu się zmieściło, żeby zobaczyć, jak miota się po domu, wyzywając go od tępych kurw, a prawdziwą uciechę miał wtedy, kiedy Michał macał dłonią szafkę nocną w poszukiwaniu książki, którą akurat pochłaniał i zwyczajnie jej nie znajdywał. Pieprzony sadysta.
-Bardzo zabawne. Chyba niepotrzebnie broniłem cię przed tym pieprzonym erotomanem.
Ummm, a niech to. O mnie rzadko kto się kłócił, chyba że matka z ojcem, jak się rozwodzili, gdzie wolę mieszkać, a w gruncie rzeczy nie zapytali się mnie o zdanie, a może to i dobrze, bo czekałby ich zimny prysznic, bo najbardziej chciałam u Sebastiana, starszego brata. Ewentualnie u babci Eli.
-Wspaniale, stwierdził, że było mu źle ze mną?
-Powiedziałem mu, że z Kłopotowską to prawie jak z siostrą i że nie może cię pieprzyć przy każdej lepszej okazji, bo to prawie jak kazirodztwo, a on na to w śmiech, że nie jesteś tak niewinna jakby mogło mi się zdawać. To mówię, że możesz robić co chcesz a mi nic do tego, ale wypadałoby żeby trzymał się od ciebie z daleka, a on mi na to, że nie musiałem mu tego mówić, bo on ze szmatami nie trzyma. No się troszkę pobiliśmy, ale nie tak naprawdę, a potem wywalił mnie, mówiąc, że skoro nie pozwalam mu mieć swojego zdania to mogę wypierdalać, a Julka jest głupia.
Boże, zastanawiam się, kto z naszej trójki jest najbardziej popieprzony; Zbigniew z tą swoją manią wielkości i panowania nad całym światem za pomocą penisa, Michał, którego dobroć i uczynność co chwilę wprawia go w niemałe kłopoty, czy ja, skoro wpieprzyłam się w ich świat i rzeczywistość.
-Wrócisz tam jeszcze tej nocy, jeśli będzie trzeba nazwiesz mnie dziwką i wszystko wróci do normy, rozumiesz?- chciałam być bezpłciowa, chciałam, żeby nie zauważył łez w kącikach oczu, spowodowanych tym, że dla mnie pokłócił się z praktycznie najważniejszą osobą w życiu. Chciałam, żeby nie zauważył, że się rozkruszam i opadam z sił.
-Nie wrócę. Po pierwsze, nie nazwę cie dziwką, nawet gdybyś błagała, a po drugie Zibiego pewnie już tam nie ma i odreagowuje na mieście. I nie pozwolił mi tam wchodzić, dopóki nie ureguluję swoich relacji z tobą.- wzruszył ramionami, krzywo się uśmiechając, próbował udawać że wszystko jest okej.
-Czyli?
-Czyli to jest taka przyprawa, przestań już pieprzyć bzdury, tylko po prostu pozwól mi tu zostać przez kilka dni.- niezdarnie zmniejszył odległość między nami tak, że prawie stykaliśmy się policzkami, a jego oddech przyjaźnie drażnił moją skórę, powodując lekką gęsią skórkę.
-Nie. Nie możesz zniszczyć przyjaźni. Przecież jak on dowie się, że tu jesteś, przestanie cię kochać. Idź do  kogoś innego. Albo wróć do Zbyszka i go przeproś.- tak, wiem, marne było to ubieganie się do szantaży i manipulacji uczuciami, na które w dodatku nie miałam wpływu.
-Nie. Mogę iść po walizkę? Jest w aucie.
-Zdążyłeś się spakować?- byłam pełna podziwu dla umiejętności spakowania się w kilka sekund, i to w dodatku po wielkiej awanturze.
-Wcisnąłem wszystko po kolei. To mogę?
Zabijcie mnie, chociaż wiem, że też nie potrafiłybyście inaczej, gdyby spojrzał na was takim wzrokiem. Po prostu jak w amoku pokiwałam głową, zgadzając się ulokować go w mniejszym pokoju, zastrzegając sobie wcześniej pierwszeństwo do łazienki rano i śpiewania do woli piosenek Myslovitz.
Mieszkanie z nim miało mnóstwo złych stron: grymasił, że ciągle palę, a to taki zły nawyk, że prawie nic nie jem, a jestem taka chudziutka i drobniutka, że mógłby mnie połamać jednym uściskiem, że ciągle pracuję, a to też niezdrowe, że nie rozmawiam z nim wystarczająco często, a powinnam i że w lodówce zawsze jest tylko światło.
Do tego nie potrafił obejść się bez swoich płatek na śniadanie, a ja codziennie zapominałam kupić mleka, więc naburmuszony zrywał się o szóstej, pędząc do sklepu, a trzask drzwi powodował, że zrywałam się  w momencie z łóżka, śmierdzące koszulki zostawiał dosłownie wszędzie, łącznie ze stołem kuchennym i moją sypialnią, maniakalnie sprawdzał, czy wszystkie zamki są zamknięte o trzeciej w nocy, budząc tym cały blok, uwielbiał mnie przytulać, gdy przeszedł śmierdzący z treningu i okupował łazienkę godzinami.
Wynagradzał mi to wszystko jajecznicą i tostami każdego ranka i troszkę psioczeniem na Bartmana, co wprawiało mnie bezapelacyjnie dobry humor i tym pięknym uśmiechem od którego miękły kolana, przez co z rezultacie został dłużej niż przewidywałam, ale niech mnie, nie wypuściłabym go za żadne skarby teraz. Za bardzo się do niego przyzwyczaiłam. 

_________
Chyba tylko jedno: dziękuję.

wtorek, 14 sierpnia 2012

kłopotowska pierwsza


-Hej, Zbysiu, nie pieprz mnie na pierwszej randce, choć wiruje świat po piwach i po wódki szklance.- zaintonowałam, potykając się o własne nogi; Bartman, dzisiejszej nocy dżentelmen w każdym calu, złapał mnie, pozwalając sobie na wędrówkę palców w okolicach moich pośladków i przyciskanie mnie bardziej do jego rozgrzanego ciała.
-A niech mnie, nigdy nie sądziłam, że to mi się będzie powodować.- chyba przesadzałam z tym prowokacyjnym ocieraniem się o jego krocze własną nagą nogą oraz wpijaniu się w smakowicie po alkoholu wyglądające wargi, ale samokontrola gdzieś uleciała, razem ze wstydem i przekonaniem, iż Bartman to idiotyczny przypadek, którego nie trawiłam; po prostu potrzebowałam chwilowej odskoczni od rzeczywistości, którą mógł mi bez wahania zafundować.
-Widzisz skarbie, Zibi wie, jak dogodzić kobiecie.- uśmiech na jego twarzy, zwyczajnie tak obleśny, był chyba zapowiedzią dalszej części wieczoru, który miał się skończyć chyba na czymś więcej niż obściskiwaniu i cichym dyszeniu; to takie prymitywne, zaspokajać się w kącie salonu podczas imprezy.
-Chyba ci nie wierzę.- wzdycha teatralnie, brutalnie sadzając mnie sobie na kolanach, niemalże dusi mnie swoim językiem, który wepchnął mi do gardła, jednocześnie błądząc tymi ogromnymi dłońmi pod bawełnianą koszulką; wydaje mi się, ze to jakiś dokonały żart lub kawał, ale dudniąca muzyka i jego ciało napierające na moje nie dają mi się wyrwać z rzeczywistości, przez co staję się otwarta na nowe bodźce.
-To wszystko?- staram się wyglądać na rozczarowaną, ale Zbigniew, znawca kobiet i ich odbiegających od normy zachowań, doskonale wie, że to marnie ukryta pod kopułą obojętności, a wręcz zniechęcenia prowokacja do tego, żeby porwał mnie i pieprzył aż do utraty tchu, podczas gdy obok Kubiak nadal będzie polewał wódkę, a Alka wyła smętnie budzić się i chodzić spać we własnym niebie, być tam, zawsze tam gdzie ty, do adresata bliżej nieokreślonego, zapewne kolejnej wielkiej miłości, posiadającej żonę, dwójkę dzieci, willę i basenem i nie mającym pojęcia o jej istnieniu.
-Musisz mi pomóc.- niemalże wypycha mnie z salonu pełnego przyglądających nam się ludzi, po to by otworzyć przede mną drzwi do sypialni, kurtuazyjnie się kłaniając, co wywołuje u mnie napad pijackiego śmiechu, kończący się wraz z namiętnym pocałunkiem złożonym na moich wargach.
Popchnął mnie na łóżko, nie dbając o to, że na moim ciele pojawi się porcja nowych siniaków; szczerze powiedziawszy, w tym momencie było to tak mało istotnym szczegółem, że nawet przestało boleć. Chciałam tylko pozbyć się jego koszuli, zdobiącej niezły kaloryfer. Położył się na mnie, zachłannie całując w usta, tak że brakowało mi tchu; lewą ręką majstrował coś przy moich spodniach, które w końcu opadają na puchaty dywan obok łóżka. Obcałowywał moje ciało od szyi do pępka, językiem zataczał kręgi wokół niego, powodując moje głośne jęknięcie, na co zareagował cwaniackim uśmieszkiem, którego na trzeźwo tak nienawidziłam. Wreszcie z trzaskiem zerwałam z niego koszulę, powodując, że guziki od niej spadły na ziemię, rozsypując się po całej podłodze. Przez chwilę tkwimy w absolutnej ciszy, nasłuchując odgłosów toczącej się w salonie imprezy, niestety już bez gospodarza. Potem dzieje się kilka rzeczy na raz: wybuchamy ponownie ogromną namiętnością, ktoś obok tłucze szklankę, a mój telefon uporczywie próbuje wyrwać mnie ze stanu chwilowego upojenia, katując uszy dzwonkiem Nokii.
-Przestań.- udaje mi się wysyczeć, kiedy przygryza moje ucho, trzymając moje ręce w szczelnym uścisku nad głową, co powoduje moją całkowitą bierność; nienawidzę tego uczucia i próbuję mu się wyrwać, co powoduje jego śmiech, bo niby jak ma sobie poradzić ważąca 57 kilogramów kobieta z dwumetrowym cielskiem? Drażni się ze mną, powodując jęki naprzemienne z sykami i warczeniem, że go nienawidzę. On tylko rży jak koń, przez co nie lubię go jeszcze bardziej, jeśli to możliwe.
-Weź mnie.- przez zaciśnięte zęby w końcu udaje mi się wypowiedzieć zdanie, na które czekał chyba od dobrej godziny, kiedy znaleźliśmy się tu sam na sam. Gdy czuję go w sobie, niemalże krzyczę z rozkoszy, jednocześnie będąc wściekłą, że sprawia mi to tyle przyjemności.

Poranki na kacu nie są zbyt ciekawe; boli głowa, jest niedobrze, chce się pić i wzdryga na widok jedzenia. No, w moim przypadku nie tylko jedzenia.
Bartman leżał w poprzek łóżka w pozycji, która świadczyłaby o tym, że gdy ja tam jeszcze byłam, obejmował mnie, zapewne z tym obleśnym uśmiechem na twarzy, bo skoro zdobył Julkę Kłopotowską, to zdobył cały świat; czasami zazdrościłam facetom, że tak niewiele potrzeba im do szczęścia. Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to bez wahania; sama siebie zhańbiłam, podejmując beznadziejne wyzwanie, jakie mi rzucił mimochodem, a teraz pławił się z blasku chwały, bo się ze mną przespał. Nawet jak dla osoby noszącej nazwisko Kłopotowska, brzmi to beznadziejnie.
-A gdzie namiętny pocałunek na dzień dobry i śniadanie do łóżka, w ramach podziękowania za kilkanaście orgazmów tej nocy?
-Gdyby moja głowa nie pękała, i nie chciało mi się rzygać, to mógłbyś już zacząć żegnać się z genitaliami.- warknęłam i zanurkowałam pod łóżko w poszukiwaniu bielizny i sukienki, którą wczoraj tak pospiesznie ze mnie zdzierano.
-Uwielbiam, jak się denerwujesz. Wyglądasz wtedy tak słodko, wiesz?- uśmiechnął się w ten swój obleśny sposób, rzucając we mnie swoją uszkodzoną po ostatnich ekscesach koszulą; guziki wciąż walały się pod moimi stopami, a ja liczyłam na to, że wychodząc z łóżka, Bartman się o nie wywróci i co najmniej połamie; nie tylko dla samej mojej przyjemności, ale także po to, by świat od niego odpoczął.
-Tandetny jest ten twój wymuszony romantyzm, więc mógłbyś oddać mi już bieliznę.- beztroska, z jaką to powiedziałam, kosztowała mnie sporo; samo spojrzenie bez wyraźniej niechęci w jego stronę powinno być nagrodzone pokojową nagrodą Nobla.
-Wczoraj nie miałaś oporów przed występowaniem w wersji hard.
Nie miałam zamiaru tłumaczyć się przed nim, wyjaśniać mojej niechęci oraz pragnienia jego natychmiastowej śmierci. Chciałam uciec, a nie skacowana debatować w dusznej sypialni wypełnionej zapachem jego perfum i wczorajszych ekstaz nad moją seksualnością, która, nawiasem mówiąc, nadal nie była jego sprawą, pomimo że wczoraj uprawiał ze mną seks, który wcale nie był taki zły.

Podwinęłam rękawy koszuli tak, że nie ciągnęły się do ziemi, a zamiast guzików użyłam skórzanego paska od spodni, który znalazłam w łazience. Not bad. Poranna wersja z kawą, papierosem, w zbyszkowym przyodzianiu i bez makijażu tak różniła się od wczorajszej, sukowatej Kłopotowskiej; czułam się paskudnie, i fizycznie i psychicznie, a moja pewność siebie gdzieś się zapodziała, gdy po kuchni wkroczył Kubiak z uśmiechem na twarzy i w samych bokserkach, a moje policzki zapłonęły żywym ogniem. Bynajmniej nie ze względu na to, iż Michał był tak urodziwy, chociaż miał sobie mnóstwo seksu, a dlatego, iż o wczorajszych ekscesach musiało się dowiedzieć pół imprezy, łącznie z nim na czele.
-Michał, ja…- nie miałam pojęcia, jak to odkręcić, wytłumaczyć lub zatuszować nie robiąc z siebie idiotki ani kolejnej zabaweczki Zbysia Bartmana; z dwojga złego, nie wiem co gorsze, aczkolwiek chyba wolałabym być nazwaną głupią pindą niż aby ktokolwiek więcej odkrył, że spędziłam z nim tę noc.
Wzruszył tylko ramionami, oddając mi bieliznę, którą znalazł w łazience obok pralki, twierdząc, że przespać z Zibim zdarzyło się prawie wszystkim jego koleżankom, ale to naprawdę nieładnie, że mnie tak potraktował.
Wtedy czerwień mych policzków rozlała się na całą twarz.

__________________

Nie mam pojęcia co powiedzieć. Chyba mogę tylko to, że przepraszam za dość długą nieobecność i obiecać, że blog ten będzie dokończony. Co do tego nie ma wątpliwości, ponieważ wszystkie rozdziały są w moim Wordzie. Funduję mały come back dla tych, którzy są chętni.
A jeżeli ktoś miałby jakieś pytania, albo coś, to zapraszam na formspring.
Do zobaczenia za parę dni.